Nagroda Dyrektora LO nr XII we Wrocławiu
„My name is Bond. James Bond” – to chyba jeden z najbardziej znanych filmowych cytatów ostatniego stulecia. Mam na to nawet potwierdzenie (żeby nie było, że przesadzam): te słowa znalazły się na 22 miejscu listy najlepszych cytatów wydanej przez Amerykański Instytut Filmowy. Minęły już 44 lata od tego dnia, gdy Sean Connery z nonszalancją wypowiedział imię i nazwisko swojego bohatera. Dla mnie – szesnastoletniej licealistki – to szmat czasu. Prawie trzy razy tyle, ile jestem na tym Bożym świecie, prawie tyle, ile muszę jeszcze przeżyć, by otrzymać emeryturę (choć co do tego, nic nie wiadomo, bo 11 razy zmieni się skład sejmu i kto wie, czy nie będę musiała pracować do okrągłej setki?) i mam nadzieję tyle, ile pozostanę jeszcze na tym ziemskim padole po otrzymaniu pierwszego przekazu z ZUS-u.
Ale wracając do Bonda… – coś lub też ktoś (i mam tu na myśli sprytnych marketingowców) sprawia, że jest on wciąż „w modzie”. A może to dlatego, że każdy dzieciak oraz nastolatek (i jeszcze mężczyzna przeżywający kryzys wieku średniego) chce być super-bohaterem? Niestety, moment, w którym można się wykazać, przychodzi jak śnieg do Polski: niespodziewanie (i w tym momencie zaskakuje nie tylko drogowców). Niektórzy twierdzą nawet to samo, co amerykański eseista Ralph Waldo Emerson: „Bohater nie jest odważniejszy od zwykłego człowieka, ale jest odważny pięć minut dłużej”. I co tu począć? A tak chciałam założyć pelerynę i ściągać kotki z drzew! Gdyby się dobrze zastanowić, to Emerson miał rację. Patrzcie na Achillesa: zwykły mięśniak, który został nieśmiertelny, bo mamusia wykąpała go w Styksie; zdobył sławę, gdyż zemścił się na Hektorze, ponieważ ten z kolei zabił jego bardzo, bardzo, bardzo bliskiego przyjaciela. Nie podejrzewam, że ktoś z nas będzie teraz szukał rzeki, aby się w niej wykąpać (tym bardziej, że zimno na zewnątrz i można byłoby nabawić się zapalenia płuc), ani też nikt nie zamyśli sobie razić paralizatorem tych przerośniętych osiłków zza bloku, którzy wyzywają naszych kompanów od „cieniasów”… Jakby co, to odradzałam!
A Vincent Van Gogh? Malarz stworzył 38 autoportretów, ludzie pamiętają jednak tylko ten, na którym twórca nie ma ucha. A może i on wykorzystał właściwy „moment”? Jak wiadomo, rzeczy z motywem krwi w tle dobrze się sprzedają. Teraz 60% ludzi kojarzących ów obraz widzi Van Gogha jako „tego bez ucha” (przyznaję się bez bicia, że ja do nich też należę). I tak Vincent stał się bohaterem, bo obciął sobie część ciała, poświęcając się dla celów wyższych (w tym przypadku – dla sztuki).
A Vito Corleone? Jego słynne słowa (uwielbiam, gdy Marlon Brando wypowiada tę kwestię): „Zamierzam złożyć mu propozycję nie do odrzucenia”, jakby nie było, wiążą się z swego rodzaju bohaterstwem. Pewnie wielu nasuwa się myśl: „Co ma do heroizmu odrąbanie głowy koniowi?”. Nie chodzi mi tu o sam sposób (który niekoniecznie mieści się w ramach bohaterstwa), ale o motyw. Don Corleone chciał tak pomóc swojemu chrześniakowi (tytuły: „Ojciec Chrzestny” i ojciec chrzestny – zobowiązują). Myślę, że ów film, oprócz chęci pokazania funkcjonowania włoskiej mafii, wskazuje, iż granica pomiędzy obroną (w tym przypadku rodziny) a przestępstwem bywa bardzo cienka. Po której stronie znalazł się Vito? Nasz zmysł moralny każe mówić: „po złej!”. Czy aby na pewno? A może to heroizm?
Jednak czuję, że zbliżam się do niepokojącego wniosku. Mój wewnętrzny Lord Vader przegrał. Prawda jest zupełnie oczywista. Przedszkolaka nie obchodzi to, że Superman ratuje ludzi dla zabicia czasu czy innych profitów (takich jak: goszczenie w programach śniadaniowych). Po trudach, znojach i pięciu akapitach tego felietonu dochodzę do wniosku, iż reklama sklepu budowlano-dekoracyjnego mówiła prawdę: „I ty możesz zostać bohaterem w swoim domu!”.
Trochę mi jednak głupio: nie napisałam, że świat jest zły i do niczego. To już zostawię innym. A ja tymczasem idę odszukać swój sprzęt super-bohatera, nucąc pod nosem piosenkę Bonnie Tyler: „Potrzebuję bohatera. Wytrzymam dla bohatera aż do końca nocy. Musi być silny i szybki”. Ona o próżności nie śpiewała…