Nagroda Kuratora Oświaty we Wrocławiu
Ech, powiał nad dolnośląską krainą wietrzyk historii. Omiótł górnie i chmurnie szacowne głowy szacownego jury. Pod ożywczym wietrzyka tchnieniem ocknęła się i wierzgnęła z nadspodziewana siła potrzeba zmiany: tęsknota za nowym, chęć rewizji, wręcz ruszenia w posadach zastanych form. Bo czymże innym, jeśli nie tym, tłumaczyć sobie możemy decyzję przyznania tytułu debiutu roku pozycji, która go ostatecznie otrzymała?
– Przeczytaliśmy 116 tomów wierszy – zdradza kulisy ogłoszonego werdyktu Jacek Łukasiewicz, przewodniczący komisji (pozostali członkowie tejże to: Piotr Śliwiński, Justyna Sobolewska, Grzegorz Jankowicz, Adam Poprawa, Tadeusz Sławek). – Znaleźliśmy w nich wiele pięknych utworów.
Proszę, proszę, jakimi kategoriami operuje kompetentna komisja: „piękne utwory”! Czyż nie należałoby skończyć wreszcie z archaicznym i skompromitowanym mitem poety jako kapłana piękna? Wiadomo wszak, że poezja budząca w czytelniku uczucia sympatii, czułości, wreszcie zachwytu czy – o zgrozo! – wzruszenia, żadną poezją nie jest i być nie może. Żadną! A cóż tu dopiero mówić o dobrej! Albowiem dobra poezja współczesna ma przed sobą cel jasny i jednoznaczny, do którego winna zdążać z nieubłaganą siła i konsekwencją, celem zaś owym jest:
a) wywoływanie,
b) rozpalenie
c) i podtrzymanie w odbiorcy uczuć kręgu najzupełniej innego: uczuć obrzydzenia, całkowitej fizycznej abominacji, wreszcie agresji i podnoszącego włosy na głowie leku przed realnością przez danego poetę opisywana.
Założenia te, będące podstawa olśniewającego swa odkrywczością i artystycznym rozmachem programu poetyckiego, wzorowo spełnia autorka poniższych strofek:
Tym paniom brakuje układu pokarmowego
mają tylko wydalniczy i nerwowy
kolejka po espresso z pianką co rano
jest grą pozorów grą nieżywych gruczołów
w szatni na dole wiszą nasieniowody z numerkami
szatnia jest obowiązkowa
obowiązkowe są też czopki entuzjazmu
dostępne w każdej łazience
na każdym koedukacyjnym piętrze
W asyście tych oto oraz wielu podobnych płodów swej wyobraźni wkroczyła na scenę literacką Kira Pietrek, laureatka Silesiusa w kategorii debiut roku 2011 za tom „Język korzyści”, poznanianka, specjalistka nie tylko od ilustracji, grafiki i reklamy, ale – jak widzimy – i od poezji. Jeśli w planach autorki leżało prowadzenie swego odbiorcy w stan osłupienia z towarzyszeniem umiarkowanie przyjemnych sensacji natury (co tu kryć) żołądkowej, to trudno przeczyć, powiódł się ów zamysł na całej linii. Nie ma wątpliwości, że w niejednym, wychowanym na tradycyjnie pojmowanej liryce czytelniku, wnętrzności nieco rebelizowały.
A zamierzenie – jakby nie patrzeć – słuszne, problem istotny. Szkoda tylko, że efekt przysłania treść, społeczną furię – brukowa erotyka. Rzuca się w oczy wyzywające, antyestetyczne opakowanie. I na tym koniec.
Poezja debiutantki to – sądzę – nie poezja, lecz rozpisana na wersy publicystyka. W większości wypadków wystarczyłoby zmienić formę zapisu, aby otrzymać gotowiusieńki tekst drapieżnego, gardzącego kompromisami i półśrodkami reportażu z zezwierzęconych do granic życia firm, przedsiębiorstw i korporacji wszelkiego typu.
jeden z pracowników polsko-duńskiej korporacji
uważa że karp to ryba która ma styl
dlatego czas wolny spędza na karmieniu wyżej wymienionej
proteinowymi kulkami o smaku waniliowym
inna z pracowniczek tejże korporacji
pojechała na staż do Kopenhagi
gdzie szukała określonego wirusa
w kurczaku z rozciętym tułowiem
Pytanie wagi niemałej: co to jest? Do jakiego nurtu poetyckiego zaliczyć tę emanującą świeżością obrazowania afirmację brzydoty życia naszego powszedniego? Czyżby turpizm? No. Czy ja wiem? ‘Żaden turpista tylko po to, by przerażać – pisał wszak o nim jeden z najwybitniejszych przedstawicieli nurtu na gruncie polskim, Stanisław Grochowiak – żaden nie krzyczy, aby usłyszano, jaki ma silny głos. I znowu nie rekwizyty decydują, ale postawy”.
Tutaj zaś mamy ponad wszelką wątpliwość do czynienia z poetyka rekwizytu właśnie – rekwizytu, który czytelnikowi nie daje nic z wyjątkiem wrażeń mdłości i wstrętu. W jaką zatem poetycka tendencję wpisuje się ta – było nie było – umiejętna żonglerka odpowiednio paskudnymi rekwizytami?
Proponuję wniosek następujący: jesteśmy oto obserwatorami dziejowej chwili. Tu i teraz, niemal na naszych oczach, rodzi się, dziko wrzeszcząc i takoż gestykulując wszelkimi przez się posiadanymi kończynami, nowe dziecię polskiej literatury: kaprealzim (realizm kapitalistyczny), demonstracja żywego i bez najmniejszych zahamowań objawianego niezadowolenia z rzeczywistości. Jeśli jednak to, co serwuje nam autorka „Języka…”, potraktować (a czemuż by nie?) jak dojrzały i w pełni świadomy wybór – tak w warstwie merytorycznej, jaki formalnej – to istotnie, należałoby ją uhonorować. Za odwagę.