Eeee, to totalna bzdura!
Nie oszukujmy się: stworzyliśmy sobie cywilizację, w której raz wypowiedziane słowo nie ma szans na to, żeby ulotnić się niczym spray. Jeżeli dziś jeszcze istnieje ktoś, kto wierzy, że słowa, które wypowiada, naprawdę przeminą i nikt nie będzie o nich pamiętał, to jest co najmniej naiwny. I nie ma większego znaczenia, czy słowo wypowiedziane jest pełne uroku, czy jadu.
Przykład? Proszę bardzo. Dzwoni do nas przedstawiciel handlowy firmy telekomunikacyjnej w celu zareklamowania nam nowych usług (ja konkretnej nazwy nie używam, bo przecież to nie miejsce na lokowanie produktu!). Miły, grzeczny pan, który ma dla nas dobrą wiadomość. Jednak my wcale nie chcemy z nim rozmawiać. Nie mamy ochoty na wysłuchiwanie jego przymilnego tonu i umizgów. Jesteśmy wkurzeni na cały świat, a gość zabiera nam cenny czas. W nerwach zamiast grzecznie mu podziękować, walimy w twarz (choć przez słuchawkę, ale jednak), że nic nas to nie obchodzi, żeby spadał, żeby się… i lecimy z wiązanką mało pochlebnych czasowników, choć i inne części mowy są tu przydatne). Nam nieco ulżyło, jemu być może przez chwilę zrobiło się gorzej. OK, odetchnęliśmy – już po wszystkim! Ale czy nasze słowa zniknęły? Ulotniły się, bo nikt oprócz nas i naszego anonimowego rozmówcy ich nie słyszał? Błąd. Wszystkie nasze słowa zostały skrzętnie zarejestrowane (miły – jeszcze – pan zresztą uprzedzał, że rozmowa zostanie nagrana).
Albo inaczej. Jest 2010 rok. Dwie przyjaciółki – Kaśka i Zośka. Kaśka to ta niska, nieco korpulentna, walcząca z trądzikiem. Zośka zaś problemy z wypryskami ma już za sobą, a i wzrostu Bozia jej nie poskąpiła. Obie siedzą na imprezie, alkohol leje się strumieniami, zabawa trwa na całego. W pewnym momencie Zośka przy szerokiej publice bez skrupułów dosadnie informuje Kaśkę, że ta ma zbyt obrzydliwe uda, obrzydliwszy sweterek i najobrzydliwszy pryszcz na czole. Kaśka wysłuchuje tyrady koleżanki, uśmiecha się lekko, udając, że te „rewelacje” nie mają dla niej znaczenia. Jednak słowa już padły. Już się w niej zagnieździły i zostaną na zawsze. Kaśka zapewne od tego dnia już nie ubierze krótkiej spódnicy, bo będzie żyła w świadomości, że ma za grube uda. Może nawet nie chowa urazy do Zośki, jednak słowa zrobiły swoje: nadały bieg myślom, a one czynom.
Zośka jak Zośka. Weźmy teraz pod lupę wyrazy, które mają większy kaliber. Politycy. To oni właśnie są najlepszym dowodem na to, że słowa wcale nie są ani ulotne, ani zwiewne. Przykładu nie musimy szukać w zamierzchłych czasach. Wystarczy przytoczyć przejęzyczenie (?) Ministra Spraw Zagranicznych, który podczas jednego z wywiadów stworzył nowe państwo San Escobar. Ta pomyłka ministra, całkiem niewinna i urocza (?), okazała się tak silnym źródłem inspiracji, że w ciągu zaledwie 48 godzin nieistniejące państwo „powstało” w wirtualnej sieci. Po kilkudziesięciu latach tenże minister nie będzie pamiętany ze względu na swoje zasługi polityczne (?), ale właśnie z powodu przejęzyczenia. I wystarczyło tylko jedno słowo wypowiedziane przez pomyłkę. Gdzie się podziała jego zwiewność? Świat jednak podchwycił, zapisał, zapamiętał…
Może więc jest tak, że tylko słowa pełne uroku okazują się zwiewne, a te pełne jadu jak kamienie zapadają w nas na zawsze? W takim razie wszystkie „Kocham Cię”, „Jesteś piękna”, „To niezwykłe” są na chwilę, a „Nienawidzę cię”, „Jesteś okropna”, „Jesteś do niczego” – trwają na zawsze?
Nie wiem.