Psychologowie twierdzą, że każdy człowiek – a nie wyłącznie miłośnicy matematyki – ma swój własny słownik nierozumianych abstrakcji. Mój jest bardzo pokaźnych rozmiarów. Poszukuję definicji niemal każdego słowa. Strasznie denerwujące jest dla mnie to, że do opisania jednego słowa potrzeba użyć przynajmniej kilku innych. Tamte zaś definiujemy za pomocą jeszcze innych. Ten ciąg nie ma końca. Teoretyczne zawsze można ewentualnie doczepić zdjęcie pokazujące nam dany przedmiot. Co jednak z wspomnianymi wcześniej „abstrakcjami”? One wyglądają… nijak. Po prostu są i trudno je w jakikolwiek zrozumiały sposób wytłumaczyć. Dlatego lista tych wyrazów jest inna u każdego ścisłowca. W mojej na samym szczycie widnieje TOLERANCJA.

Jak mam tolerować, nie rozumiejąc w pełni tego słowa? Albo też raczej: skąd mam wiedzieć, czy jestem naprawdę tolerancyjny? I jak ustrzec się przed tolerancją nietolerancji, która z wiadomych powodów może prowadzić do nietolerancji? A czy można nie tolerować tolerancji? Według mnie granica między tymi wszystkimi zjawiskami jest tionkaja (wiem, wiem – rusycyzm, lecz dlaczego go nie tolerować?) Ale gdzie właściwie owa granica biegnie? Na te, a także wiele innych pytań, wciąż poszukuję odpowiedzi. Nienawidzę tych myśli, lecz one powracają (czyżby okazały się nietolerancyjne?!). Przy okazji spostrzegłem, że nienawiść do swoich myśli w łatwy sposób może prowadzić do nietolerancji własnej osoby. Jest to bardzo niebezpieczne, bo im więcej myślimy o tolerancji, tym bardziej nietolerancyjni (np. wobec samych siebie) możemy się okazać.

Dlatego na tym skończę swoje przemyślenia. Stają się one dla mnie zbyt niebezpieczne. Nie warto jest myśleć o tolerancji ani o tym, gdzie jest jej granica. Wszystkie te rozważania nic nam nie dadzą. W rzeczywistości, samo myślenie o tolerancji wydaje mi się nietolerancyjne. W końcu powinno to przychodzić naturalnie, a nie wtedy, kiedy nam na tym zależy. Jednak, aby napisać ten felieton, musiałem o niej pomyśleć, co oznacza, że jestem nietolerancyjny. I jak sobie z tym poradzić?