Zespół Szkół Ogólnokształcących

Patryk Wojcieszek ,,Marzymy, ale jak niedbale, niedokładnie”

I miejsce w kategorii szkół ponadgimnazjalnych

,,Dawne marzenia to były dobre marzenia i choć się nie spełniły, to cieszę się, że je miałem” – tak powiedział Clint Eastwood, grający Roberta Kincaidwa w filmie pt. Co się stało w Madison County. Choć tam owe słowa dotyczyły przeszłości starego cowboya, myślę, że można potraktować je jak krótką ocenę tego, co stało się z marzeniami nas wszystkich, z marzeniami ludzi XXI wieku. Nie chcę wyjść na malkontenta (w końcu mam dopiero 19 lat i całe życie przed sobą), ale wydaje mi się, że dawniej faktycznie marzenia były lepsze, pełniejsze. Nie oznacza to, że teraz całkowicie ich zabrakło – chyba nawet „panowie spod budki z piwem” mają jakieś pragnienia (no, choćby pragnienie „złocistego napoju”, pokazywanego w różnych telewizyjnych reklamach). Właśnie – reklamy… One po części ponoszą winę za to, że marzymy byle jak, według narzuconego schematu, niemal – na rozkaz.

Od czego to się zaczęło? Nie wiem na pewno, ale zdaje się mi, że małą częścią odpowiedzialności należałoby obarczyć… Walta Disneya! Zapyta ktoś: „A co ci zawinił stary, poczciwy Walt? Wszak to dzięki niemu miliony dzieci na świecie radują się, oglądając swoich ulubionych bohaterów”. Bohaterów, których wymyślił, mając w głowie zdanie, będące mottem życia amerykańskiego twórcy: ,,Jeśli potrafisz o czymś marzyć, to potrafisz także tego dokonać”. W czym więc tkwi odpowiedzialność Disneya? Uważam, że w tym, iż niemal zmonopolizował marzenia dzieciaków, dając im gotowe wzorce – śliczne księżniczki, dzielnych piratów, słodziutkie sarenki, zabawne wiewióreczki itd. Teraz dziewczyny chcą mieć twarz Śnieżki albo Pocahontas, a psy wszystkich chłopców muszą szczekać podobnie jak czworonogi w kreskówkach. Nic nie zostało niedopowiedziane – marzenia podano na tacy, zbanalizowano. Zresztą, do absurdu doprowadzono to w Disneylandach na całym świeMcie – wchodzi tam amerykańska rodzina, kupuje worek poc cornu i MUSI się dobrze bawić.

No, dobrze, nie pastwię się więcej nad twórcą Myszki Miki i współtwórcą kultury masowej. Ale nad nią samą jeszcze trochę chciałbym się poznęcać. I nad nami, którzy jej tak łatwo ulegamy. Dziewczyna marzy o miłości? Koniecznie musi być jak z opowiadań należących do serii  ,,Harlequin”, opowiadających o idealnym, romantycznym uczuciu. Ona to smukła, opalona, długowłosa piękność, on – właściciel sportowego jaguara, trochę nostalgicznie patrzący niebieskimi oczyma, wysportowany mężczyzna po przejściach. A na końcu razem idą po molo, by popatrzeć na zachód słońca. A tu niekiedy „rzeczywistość skrzeczy”, bo dziewczyna nie może sobie poradzić z wypryskami na twarzy, on zaś jeździ tramwajem (i to nie swoim!). I rozczarowanie gotowe… A wynika ono również z tego, że nie chciało się „odrobić lekcji” z marzeń, sięgnęło po „półfabrykaty” z hollywoodzkich filmów.

Chłopak chce być prawdziwym mężczyzną? Nie ma sprawy – do koloru, do wyboru: Rambo albo inny Superman czekają tylko, żeby ich naśladować. A że nijak to się ma do rzeczywistości? No, przecież marzenia mają nas przenosić w inny świat. Tylko dlaczego jest on sztuczny, wykreowany przez innych? Popkultura zaoferowała nam już pewnie absolutnie wszystko i chyba niemożliwym stało się pragnąć tego, co nie zostało jeszcze opisane, nakręcone czy zaśpiewane, ico nie zamieniło się w swoiste „gotowce”.

Chciałoby się powtórzyć za Cyceronem: „O tempora, o mores!”. Ale przecież nie czasy są winne, że nasze pragnienia tak łatwo dopasowują się do czyjejś wizji. Czasy tworzymy my sami. I to my przecież dajemy się nabierać tym, co sprzedają nam marzenia. Słyszymy: „Chcesz być szczęśliwy? To koniecznie…”. I tu następuje wyliczanka typu: „Pojedź z naszym biurem do raju (tylko powiedz, ile masz pieniędzy, a wtedy my ustalimy adres: albo Seszele, albo Sieradz)”; „Kup nowy model mercedesa”; „Musisz mieć takie jeansy” lub chociaż „Zafunduj sobie odrobinę luksusu w postaci szamponu najlepszego na świecie!”.

I tak ganiamy od jednego nie naszego marzenia do drugiego. A gdyby tak po prostu położyć się na trawniku (niech sobie ludzie patrzą podejrzliwie i marudzą: „Ta dzisiejsza młodzież!”) i spod leniwie przymkniętych oczu poobserwować sunące po niebie chmury czy też posłuchać śpiewu ptaków latających wśród koron drzew. Może znalazłaby się wtedy chwila na zapytanie siebie: Czego pragnę? Zapewne też pojawiłaby się wątpliwość: „Czy naprawdę muszę jechać na te Seszele najlepszym mercedesem, w najmodniejszych jeansach i z świeżo pachnącymi włosami?”. A może to wszystko – jak pisał Mikołaj Sęp Szarzyński: „Świata łakome marności”?

Niewykluczone zresztą, że powiemy sobie: „Tak, chcę tej wycieczki, samochodu i całej reszty”. Nie twierdzę, że to zły wybór. Myślę jednak, iż najważniejsze, aby został podjęty świadomie, a nie z niedbalstwa. Aby powstał z naszych marzeń. Jeśli już brać udział w w wyścigu szczurów, to z własnej woli. I ze świadomością, że ów wyścig zabierze nam czas na inne marzenia, co oznacza, iż będziemy musieli używać „protez” w postaci filmów Disneya, książek Harlequina, reklam…

Zaczynam nabierać przekonania, Drogi Czytelniku, że Ty zacząłeś marzyć: „Niech już skończy to marudzenie”. Dobrze, dostosuję się, tylko mam prośbę: odpowiedz sobie, kiedy ostatnio zamyśliłeś się nad czymś mało istotnym, ale pięknym i niebanalnym? Czy słowa Eastwooda będą i w Twoim przypadku prawdziwe? Wreszcie, czy mógłbyś uzupełnić definicję człowieczeństwa, którą niemal dwa i pół tysiąca lat temu dał Arystoteles: człowiek to istota śmiertelna, rozumna, żyjąca w stadzie i umiejąca się śmiać – o jeszcze jeden wyróżnik: to ktoś potrafiący marzyć samodzielnie, bez podpowiedzi?

Jeśli tak, to może kiedyś spotkamy się gdzieś na łące (a w oddali nawet niech stoi świetny samochód) i zapatrzeni w niebo pomyślimy – każdy oddzielnie! – o tym, jak wspaniale byłoby przewędrować Afrykę, wynaleźć lek na wszystkie choroby albo upiec dobry tort ukochanej osobie. Acha, tylko pamiętaj, nie musisz mieć takiego marzenia, jak ja!

Scroll to Top
Skip to content