I miejsce w kategorii szkół ponadgimnazjalnych
,,Dawne marzenia to były dobre marzenia i choć się nie spełniły, to cieszę się, że je miałem” – tak powiedział Clint Eastwood, grający Roberta Kincaidwa w filmie pt. Co się stało w Madison County. Choć tam owe słowa dotyczyły przeszłości starego cowboya, myślę, że można potraktować je jak krótką ocenę tego, co stało się z marzeniami nas wszystkich, z marzeniami ludzi XXI wieku. Nie chcę wyjść na malkontenta (w końcu mam dopiero 19 lat i całe życie przed sobą), ale wydaje mi się, że dawniej faktycznie marzenia były lepsze, pełniejsze. Nie oznacza to, że teraz całkowicie ich zabrakło – chyba nawet „panowie spod budki z piwem” mają jakieś pragnienia (no, choćby pragnienie „złocistego napoju”, pokazywanego w różnych telewizyjnych reklamach). Właśnie – reklamy… One po części ponoszą winę za to, że marzymy byle jak, według narzuconego schematu, niemal – na rozkaz.
Od czego to się zaczęło? Nie wiem na pewno, ale zdaje się mi, że małą częścią odpowiedzialności należałoby obarczyć… Walta Disneya! Zapyta ktoś: „A co ci zawinił stary, poczciwy Walt? Wszak to dzięki niemu miliony dzieci na świecie radują się, oglądając swoich ulubionych bohaterów”. Bohaterów, których wymyślił, mając w głowie zdanie, będące mottem życia amerykańskiego twórcy: ,,Jeśli potrafisz o czymś marzyć, to potrafisz także tego dokonać”. W czym więc tkwi odpowiedzialność Disneya? Uważam, że w tym, iż niemal zmonopolizował marzenia dzieciaków, dając im gotowe wzorce – śliczne księżniczki, dzielnych piratów, słodziutkie sarenki, zabawne wiewióreczki itd. Teraz dziewczyny chcą mieć twarz Śnieżki albo Pocahontas, a psy wszystkich chłopców muszą szczekać podobnie jak czworonogi w kreskówkach. Nic nie zostało niedopowiedziane – marzenia podano na tacy, zbanalizowano. Zresztą, do absurdu doprowadzono to w Disneylandach na całym świeMcie – wchodzi tam amerykańska rodzina, kupuje worek poc cornu i MUSI się dobrze bawić.
No, dobrze, nie pastwię się więcej nad twórcą Myszki Miki i współtwórcą kultury masowej. Ale nad nią samą jeszcze trochę chciałbym się poznęcać. I nad nami, którzy jej tak łatwo ulegamy. Dziewczyna marzy o miłości? Koniecznie musi być jak z opowiadań należących do serii ,,Harlequin”, opowiadających o idealnym, romantycznym uczuciu. Ona to smukła, opalona, długowłosa piękność, on – właściciel sportowego jaguara, trochę nostalgicznie patrzący niebieskimi oczyma, wysportowany mężczyzna po przejściach. A na końcu razem idą po molo, by popatrzeć na zachód słońca. A tu niekiedy „rzeczywistość skrzeczy”, bo dziewczyna nie może sobie poradzić z wypryskami na twarzy, on zaś jeździ tramwajem (i to nie swoim!). I rozczarowanie gotowe… A wynika ono również z tego, że nie chciało się „odrobić lekcji” z marzeń, sięgnęło po „półfabrykaty” z hollywoodzkich filmów.
Chłopak chce być prawdziwym mężczyzną? Nie ma sprawy – do koloru, do wyboru: Rambo albo inny Superman czekają tylko, żeby ich naśladować. A że nijak to się ma do rzeczywistości? No, przecież marzenia mają nas przenosić w inny świat. Tylko dlaczego jest on sztuczny, wykreowany przez innych? Popkultura zaoferowała nam już pewnie absolutnie wszystko i chyba niemożliwym stało się pragnąć tego, co nie zostało jeszcze opisane, nakręcone czy zaśpiewane, ico nie zamieniło się w swoiste „gotowce”.
Chciałoby się powtórzyć za Cyceronem: „O tempora, o mores!”. Ale przecież nie czasy są winne, że nasze pragnienia tak łatwo dopasowują się do czyjejś wizji. Czasy tworzymy my sami. I to my przecież dajemy się nabierać tym, co sprzedają nam marzenia. Słyszymy: „Chcesz być szczęśliwy? To koniecznie…”. I tu następuje wyliczanka typu: „Pojedź z naszym biurem do raju (tylko powiedz, ile masz pieniędzy, a wtedy my ustalimy adres: albo Seszele, albo Sieradz)”; „Kup nowy model mercedesa”; „Musisz mieć takie jeansy” lub chociaż „Zafunduj sobie odrobinę luksusu w postaci szamponu najlepszego na świecie!”.
I tak ganiamy od jednego nie naszego marzenia do drugiego. A gdyby tak po prostu położyć się na trawniku (niech sobie ludzie patrzą podejrzliwie i marudzą: „Ta dzisiejsza młodzież!”) i spod leniwie przymkniętych oczu poobserwować sunące po niebie chmury czy też posłuchać śpiewu ptaków latających wśród koron drzew. Może znalazłaby się wtedy chwila na zapytanie siebie: Czego pragnę? Zapewne też pojawiłaby się wątpliwość: „Czy naprawdę muszę jechać na te Seszele najlepszym mercedesem, w najmodniejszych jeansach i z świeżo pachnącymi włosami?”. A może to wszystko – jak pisał Mikołaj Sęp Szarzyński: „Świata łakome marności”?
Niewykluczone zresztą, że powiemy sobie: „Tak, chcę tej wycieczki, samochodu i całej reszty”. Nie twierdzę, że to zły wybór. Myślę jednak, iż najważniejsze, aby został podjęty świadomie, a nie z niedbalstwa. Aby powstał z naszych marzeń. Jeśli już brać udział w w wyścigu szczurów, to z własnej woli. I ze świadomością, że ów wyścig zabierze nam czas na inne marzenia, co oznacza, iż będziemy musieli używać „protez” w postaci filmów Disneya, książek Harlequina, reklam…
Zaczynam nabierać przekonania, Drogi Czytelniku, że Ty zacząłeś marzyć: „Niech już skończy to marudzenie”. Dobrze, dostosuję się, tylko mam prośbę: odpowiedz sobie, kiedy ostatnio zamyśliłeś się nad czymś mało istotnym, ale pięknym i niebanalnym? Czy słowa Eastwooda będą i w Twoim przypadku prawdziwe? Wreszcie, czy mógłbyś uzupełnić definicję człowieczeństwa, którą niemal dwa i pół tysiąca lat temu dał Arystoteles: człowiek to istota śmiertelna, rozumna, żyjąca w stadzie i umiejąca się śmiać – o jeszcze jeden wyróżnik: to ktoś potrafiący marzyć samodzielnie, bez podpowiedzi?
Jeśli tak, to może kiedyś spotkamy się gdzieś na łące (a w oddali nawet niech stoi świetny samochód) i zapatrzeni w niebo pomyślimy – każdy oddzielnie! – o tym, jak wspaniale byłoby przewędrować Afrykę, wynaleźć lek na wszystkie choroby albo upiec dobry tort ukochanej osobie. Acha, tylko pamiętaj, nie musisz mieć takiego marzenia, jak ja!