III miejsce w kategorii szkół gimnazjalnych
Nie wiem, jak powinno się podawać obiady, ale ja zazwyczaj „ucztuję z telewizorem”. Mama tak to jakoś robi, a ja tak to jakoś jem. Słucham – z kotletem na widelcu – kolejnych informacji z otaczającego mnie wspaniałego świata. Nie, żeby mnie to jakoś specjalnie interesowało, ale jak ktoś do mnie mówi, to zazwyczaj grzecznie słucham.
W telewizji występuje wielu bardzo przystojnych panów, ale moim zdecydowanym numerem jeden jest dziennikarz TVP – Piotr Kraśko. Ten zacny prezenter zazwyczaj wychyla się mocno do przodu zza studyjnego stołu i opowiada tak stanowczo, jakby nie czytał z cyfrowego promptera, tylko był naocznym świadkiem wszystkich wydarzeń. Przedziwny gość.
Ale na razie zostawiam go (o, nie!). Rzecz, którą zamierzam przedstawić, jest związana z pewną radziecką anegdotą opowiadaną przez mojego dziadka przy byle okazji: Pewnego dnia w latach sześćdziesiątych do radia Erewań dzwoni słuchacz i pyta: „Czy czeka nas trzecia wojna światowa?”. Pomimo napiętej wówczas sytuacji politycznej prezenter rozbawiony odpowiada, że w zasadzie żadna trzecia wojna światowa nam nie grozi, ale za to na świecie może rozgorzeć taka wojna o pokój, że nie pozostanie tu kamień na kamieniu.
Właśnie w tym stylu Piotr Kraśko (wracam do niego!) rozpoczyna wiadomości informacjami ze świata o następnych „misjach pokojowych” i „operacjach stabilizacyjnych”. Odkładam wtedy widelec, czynię znak krzyża, dziękując Bogu, że kolejny raz świat obejdzie się bez wojny. To cudownie, że czasy, w których przyszło nam żyć, są takie spokojne, a ludzie nastawieni do siebie tak pacyfistycznie! Miło popatrzeć na przelatujące samoloty bojowe F-16, które z ogromnego lotniskowca na Morzu Śródziemnym stabilizują sytuację na granicach ogarniętej wojną domową Syrii. Obiad od razu smakuje inaczej.
Kolejnymi informacjami są na ogół te z krajowego podwórka. Zawsze w tle jest jakiś sejm, a na tapecie jeden z tych polityków, który z otwartym sercem spieszy podzielić się z nami swoimi przemyśleniami. Na ogół ten polityk wesoło opowiada, co tam sobie w gronie innych polityków jeszcze weselej wymyślili, „by nam wszystkim żyło się lepiej”.
Następnie Kraśko Piotr przedstawia jakiś problem. A problemów jest całe mnóstwo. Od mniej ważnych (takich jak ubóstwo, czy lecące na łeb na szyję wyniki gospodarki), po te zdecydowanie ważniejsze (w postaci krzywo postawionego krzyża albo mocno uciskanych tęczowych mniejszości). No i Piotr Kraśko stawia taki problem, a potem pokazuje zatroskanych ludzi, którzy łamiącymi głosami mówią, że coś z tym trzeba zrobić, bo dalej tak nie może być. Zazwyczaj rozwiązanie tego problemu przedstawia w następnych programach informacyjnych Piotr Kraśko, ale ja wtedy jem już zupełnie inny obiad.
Pod koniec wiadomości z tych wszystkich emocji mam talerz pełen zimnych potraw. Wtedy to właśnie najczęściej na poprawę apetytu prezenter serwuje mi rewelacje z polskich szpitali. Reporterzy pokazują wesołych ludzi bez nóg, którzy przechodzą rehabilitację czy pacjentów cudownie uleczonych z nieuleczalnych chorób nowotworowych. Właśnie po takim reportażu mój apetyt osiąga maksimum. O cudach polskiej medycyny redaktor Kraśko mógłby pewnie bez końca, ale, niestety, wiadomości mają swój określony czas. Wtedy mama bierze nietknięty talerz pełen zimnego jedzenia i wkłada go do mikrofalówki. Po podgrzaniu dania, przenoszę się do kuchni, w której nie ma telewizora. I tak w nudnej ciszy pałaszuję, aż wszystko zniknie w szeolu mojego brzucha.